ŚWIĘTA RODZINA Z NAZARETU

ŚWIĘTA RODZINA Z NAZARETU

Od kilku już dni śpiewamy kolędy i nasiąkliśmy zawartą w nich kontemplacją różnych przejawów bezradności i bezbronności Dzieciątka Jezus. Wciąż na nowo nas to zdumiewa, że wszechmocny Stwórca wszechświata nie tylko zechciał przyjąć nasze człowieczeństwo, ale i przeszedł wszystkie kolejne etapy ludzkiej słabości i całkowitej zależności od innych – od przebywania przez dziewięć miesięcy w łonie swej Matki, przez okres bezradności niemowlęcej po kolejne lata wieku dziecięcego. W kolędach dajemy wyraz naszej radości i zachwytowi, że to Dzieciątko, tak jak każde niemowlę, potrzebowało ludzkiej pomocy i usługi. Że trzeba Je było karmić i pieluszki Mu przewijać, że Matka musiała się troszczyć o to, żeby nie zmarzło i śpiewać Mu kołysankę, żeby zechciało zasnąć.

Największa chyba genialność kolęd na tym właśnie polega, że tak przekonująco pokazują nam to całkowite uzależnienie się Syna Bożego od ludzi – w momencie, kiedy raczył stać się jednym z nas. Bóg jest nieskończenie doskonały. Jest tak dosłownie i absolutnie doskonały, że sama nawet myśl, iż Bóg mógłby potrzebować człowieka, wydaje się niedorzecznością. A jednak to, co samo z siebie byłoby niemożliwe jako absurd, dzięki darowi Wcielenia stało się faktem: Syn Boży, kiedy stał się człowiekiem, nie tylko potrzebował ludzi, ale na pomoc i opiekę ludzi zdał się całkowicie.

 Konkretnie polegało to na tym, że mały Jezus, tak jak każde ludzkie dziecko, potrzebował rodziny. Potrzebował podstawowej przestrzeni miłości, jaką tylko rodzina może dziecku zapewnić. Jest to tym bardziej godne zauważenia, że przecież Jezus urodził się z dziewiczej Matki i nie miał ludzkiego ojca. Nie godziło się bowiem, żeby Jednorodzony Syn samego Ojca Przedwiecznego miał jeszcze jakiegoś innego ojca.

 Postawmy sobie parę prostych pytań: W czym dziewicze małżeństwo Józefa i Maryi może być wzorem dla zwyczajnego małżeństwa mężczyzny i kobiety? W czym Święta Rodzina, w której urodził się i wychował Syn Boży, może być wzorem dla zwyczajnych ludzkich rodzin?

 Jaka jest nasza miłość?

 Otóż, jedno o tej Rodzinie wiemy z całą pewnością: że była ona przepełniona Bożą obecnością. Przecież jednym z członków tej Rodziny był sam Syn Boży, Maryja zaś i Józef – każde z nich z osobna i oboje razem – kochali Boga i byli Mu wierni naprawdę ze wszystkich sił i z całego serca. A tam, gdzie ludzie autentycznie kochają Pana Boga, tam również ich miłość wzajemna jest prawdziwa.

 Prawdę miłości małżeńskiej i rodzinnej można poznać po tym, że mąż i żona, rodzice i dzieci jakby przenikają się wzajemnie, jakby stanowią jeden organizm. Jednak dzieje się tak dopiero wówczas, kiedy miłość to dla nas przede wszystkim dawanie samego siebie. „Człowiek – że przywołam znane słowa Jana Pawła II – jest jedynym stworzeniem na tej ziemi, którego Bóg chciał dla niego samego. Dlatego nie zrealizuje człowiek w pełni samego siebie inaczej, niż przez bezinteresowny dar z siebie”.

 Niestety, żyjemy w czasach kultu wygody. Wielu małżonków jakby zapomniało o tym, że ślubowali sobie wzajemnie „miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Niestety, wielu małżonków postępuje tak, jakby ślubowali sobie, że cię nie opuszczę, dopóki będzie mi z tobą miło i łatwo. Albo nawet jakby ślubowali, że cię nie opuszczę, dopóki nie znajdę sobie kogoś następnego. A przecież życie często stawia nas w sytuacjach, kiedy najważniejszymi wręcz imionami miłości są ofiarność i poświęcenie. Kochać wtedy, kiedy jest to łatwe i przyjemne, potrafi nawet notoryczny egocentryk. Prawdziwie kocha dopiero ten, kto trwa w miłości również wtedy, kiedy to trudne. Niestety, głównymi ofiarami miłości byle jakiej, która mija jak słomiany zapał, są dzieci.

W rodzinie nazaretańskiej, w rodzinie Józefa i Maryi, w najwyższym stopniu wypełniła się obietnica mesjańska, że Bóg chce być naszym Emanuelem, czyli Bogiem z nami. Otóż Bóg chce być Emanuelem we wszystkich rodzinach. Ten, który urodził się w betlejemskiej szopie, niewątpliwie nie wzgardzi żadnym człowiekiem i żadną rodziną, która zechce Go zaprosić do swojego domu i do swojego życia. Przecież On sam powiedział, że gdzie dwoje lub troje zgromadzi się w Jego imię, tam On będzie wśród nich. Taki jest zresztą sens sakramentu małżeństwa, że tych dwoje łączy się w imię Pana Jezusa i pragnie całe swoje małżeńskie i rodzicielskie życie spędzić w przyjaźni z Nim i w oparciu o Jego pomoc. To właśnie dlatego o rodzinie zbudowanej na sakramentalnym małżeństwie mówimy, że jest i powinna być małym Kościołem, Kościołem domowym.

 To są bardzo piękne formuły – że Bóg chce być naszym Emanuelem, że rodzina ma być Kościołem domowym, że Pana Jezusa powinniśmy zaprosić do swojego życia i do swojego domu. Jednak nie używajmy tych pięknych formuł w sposób pusty. Spróbuję konkretnie przypomnieć, co to znaczy, że rodzina ma być Kościołem domowym, czyli miejscem obecności Boga w naszym domu.